20. WALKING

do 20 — kopia

Była 05:30 rano, gdy Paddy siedział na lotnisku już dawno po odprawie. Nerwowo stukał palcami o siedzenie czekając na Barby, która spóźniała się, jak nigdy wcześniej. Ziewnął głośno po czym poczuł nagłe uderzenie w plecy.

– No cześć braciszku! – Barby gwałtownie szarpnęła brata i pocałowała go w policzek.

– Jezusie Nazareński! Kobieto, zawału przez ciebie dostanę… – pisnął dość gejowskim tonem, trzymając dłoń na swojej klatce piersiowej. -opanuj trochę emocje.

– Och, och, ok. Nie wiedziałam, że mój Pysiaczek jest taki kruchutki – Usiadła obok na krześle i odparła pieszczotliwie tarmosząc go za policzek.

– Oj nie nabijaj się ze mnie – odsunął rękę siostry od swojej twarzy. – Świetnie wyglądasz – dodał po chwili jakby z lekkim niedowierzaniem.

– Chirurgia estetyczna potrafi zdziałać cuda – odgarnęła włosy z udawaną przesadą.

– A ten twój Xavier pozwala ci podróżować samotnie? Nie boi się, że do niego pewnego dnia nie wrócisz? – Mrugnął pyszałkowato.

– Nie boi się bo już dawno do niego nie wracam. Rozstaliśmy się jakiś czas temu… Ugoda rozwodowa – machnęła nonszalancko ręką. – I wreszcie wolność! To cudowne uczucie  – przymknęła oczy i założyła ręce za głowę. – Poszłabym się gdzieś wyszumieć na jakąś grubą imprezę. O! Po powrocie wyrwę Stefcię do jakiegoś nocnego klubu. Musimy się wyszaleć… dla małej załatwimy nianie, a mamusia pójdzie w tango…. muszę jej znaleźć wreszcie jakiegoś porządnego faceta – łypnęła na brata wzrokiem po czym szybko ponownie zmrużyłam oczy.

– W takich miejscach nie znajdziesz nikogo odpowiedniego – chrząknął nerwowo.

– Ojej poważnie? – Klepnęła w ramię mężczyznę po czym dodała ironicznie – w sumie masz rację, powiem jej żeby poszukała sobie odpowiedniego kandydata na męża w zakonie. Te szare długie sukienki są tak wyjebanie aseksualne, że sama myśl o tym co oni noszą tam pod spodem sprawia, że starym babkom z podniecenia odkleja się proteza zębowa – mówiła to swobodnie, wachlując się gazetą.

– Przestań do mnie pić– Zadąsał się.

– Ja do ciebie? – Ze zdziwieniem wskazała palcem siebie. – Ależ w życiu! Ja do ciebie nic nie mam. Ale kto tam ich wie jakie oni mają te swoje wybujałe fantazje. Może któryś z nich zaproponuje jej, że przeleci ją w konfesjonale? – westchnęła sztucznie. – W sumie ja też tego jeszcze tam nie robiłam – uśmiechnęła się bezwstydnie.

– Możesz przestać? – Fuknął.

– Ale, że co? Wkurza cię moja osoba? Czy przeraża cię pruderyjna myśl o Stefani? – Uszczypnęła go tym pytaniem.

– Możemy skończyć już ten temat? – Spojrzał się rozżalony na siostrę.

– Wiesz o tym, że jesteś strasznie głupi? – Przytuliła się do brata. – Nadal siedzisz z tym pieprzonym orangutanem, zamiast wrócić do kobiety, którą od zawsze kochasz – poklepała go po policzku.

– Jestem szczęśliwy – mruknął.

– Tak, tak… a ja jestem córką Dumbledora – odparła przeciągłe.

– Że niby kogo? – Zrobił minę niczym Jaś Fasola.

– Wiesz co? Ty naprawdę jesteś debilem – stwierdziła patrząc mu w oczy. – Heh… nie ważne. Podsumowując wszystko, jedynym plusem twojego małżeństwa jest to, że poznałam Dori. Ona jest wspaniałą kobietą – dodała z uśmiechem Barby wtulając się w ramię brata.

– Taaa… – zamruczał zamyślony głaszcząc siostrę po głowie.

~*~*~

Dortmund, po godzinie 14…

– Myślisz, że oberwiesz za to od niego? Ciotka była wściekła – Aimee zwróciła się do Adele w drodze powrotnej z kościoła.

– Mi? Ale, że niby od kogo i za co? – Brunetka przystanęła wyprężając się pyszałkowato położyła dłonie na biodrach.

– Robiłaś wszystko jej na przekór – przypomniała. – Ona mu to powie na bank! Chcesz mieć kłopoty? – Aimee puknęła się w czoło.

– On mi nic nie zrobi, doskonale o tym wiesz – przewróciła oczami.

– Paddy jest dziwny. Będzie chciał poprzeć żonę i narobisz sobie dymu – parsknęła.

– Sama wiesz, że ma do mnie słabość nawet nie wiem dlaczego… Tak czy siak, nic mi nie zrobi – wyszczerzyła się durnie.

– Może serio odpuść to… – nalegała Aimee. – To się nie skończy dobrze. A jak się ktoś dowie, że występuję i powie to mojemu ojcu? A jak Joelle zadzwoni do mojego wściekła i zacznie opowiadać jaka to moja koleżanka jest wredna? Dobrze wiesz, że nie trzymam się z nikim z klasy prócz ciebie – mówiła to z coraz większym przerażeniem w głosie.

– Co sikasz? Nie dowie się. On jest teraz zajęty – prychnęła brunetka.

– On mnie zabije! Po co ty spotkałaś się z tym Paddym? – Aimee popiskiwała.

– Wyluzuj bo okres zaraz dostaniesz – wytknęła jej złośliwie język. – Będzie dobrze… Tatusiek nie będzie nudził się, zapewniam… Najpierw zakręcę go wokół swojego palca, a potem wystrzelę w śmietnik jak gumkę recepturkę – uśmiechnęła się cwaniacko.

– Jeżeli on dowie się, że jesteś jego córką, rozpęta trzecią wojnę światową – wyszeptała zlękniona.

– No trudno. Tylko pamiętaj, że na każdej wojnie są ofiary… – odpowiedziała ironicznie zostawiając przyjaciółkę daleko w tyle.

~*~*~

Rzym, godzina 17:30…

[…]

I was talking one way, bla bla bla
Talking all day
I was talking, I was talking
I was talking the wrong way

[…]

Nicole podśpiewując pod nosem wracała z pracy do domu. Miała kilka gabinetów prywatnych, w których udzielała porad lub terapii, rozmieszczonych w różnych częściach miasta. Ten dzisiejszy położony był niedaleko jej domu więc postanowiła zrobić sobie miły, odprężający spacer. Uśmiechając się i trzymając w rękach bukiet różowych róż szła lekkim krokiem wzdłuż ozdobnie położonego chodnika. Była pewna, że nic, ani nikt nie zepsuje jej tego wieczoru… dopóki ktoś nie zaszedł jej drogi.

– Cóż za urocze spotkanie pani Sabatin – wypowiedział miękko przez wyszczerzone zęby. Ten wyuczony, ironiczny ton przyprawiał ją o mdłości.

– Przepraszam, spieszę się – obrzuciła szatyna pogardliwym spojrzeniem.

– W takim razie z chęcią podwiozę panią we wskazane miejsce. Zapraszam – wskazał ręką na najnowszy model Jaguara.

– Nie dziękuję – próbowała wyminąć mężczyznę, ale bezskutecznie.

– Ale w czym problem? – Rozłożył ręce z dezaprobatą.

– W panu… – prychnęła, odepchnęła go i zdołała odejść kilka kroków gdy usłyszała jego głos za sobą.

– Nicole Sabatin, mnie nie traktuje się w ten sposób. Wracaj tu, natychmiast! – Podniósł głos nie myśląc o konsekwencjach.

Kobieta stanęła jak wryta. Wyglądała jak mała, przestraszona dziewczynka, która dostała pierwszą burę od swojego nauczyciela. Wstrzymała oddech, niebezpieczny dreszczyk przeszył jej ciało. Przygryzła nieznacznie wargę. Nie mogła dać się ponieść chwili słabości. Odwróciła się. – Słucham? – Zapytała wytrzeszczając oczy, podeszła do Pablo. – Z jakiej racji unosi pan na mnie głos, panie Costa? – Spytała błądząc głodnym spojrzeniem po jego twarzy.

– Przepraszam. Chciałem po prostu w ten sposób zwrócić pani uwagę… najwyraźniej udało się – odrzekł spokojnym i ciepłym tonem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w absolutnej ciszy.

– No dobrze. To w takim razie niech już pan mnie odwiezie do domu – pierwsza z wyraźnym trudem odwróciła twarz mówiąc jakby wyrwana z amoku.

– No i nie można było tak od razu? – Uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją poprawiając marynarkę. – W takim razie zapraszam – podbiegł i otworzył blondynce drzwi od samochodu. Kobieta skinęła jedynie głową. Zdawała sobie doskonale sprawę, że jej zachowanie jest stanowczo nietaktowne. Nie miała bladego pojęcia dlaczego on zadziałał tak na nią akurat w danym momencie, ale gdyby powiedział do niej „Bądź moja, tu i teraz” bez wahania by to zrobiła.

– Proszę za rogiem się zatrzymać – wychrypiała po dziesięciu minutach jazdy. Z emocji zaschło jej w gardle.

Młody Costa zrobił to o co poprosiła go kobieta. Zaparkował przed wielką, bogato zdobioną bramą wjazdową prowadzącą do sporych rozmiarów posesji.

– Dziękuję – rzuciła i bez zbędnego oglądania się za siebie, szybkim krokiem udała się w kierunku domu.

– A więc to tutaj mieszkasz Nicolko. Dobrze wiedzieć … – zaśmiał się szyderczo, a oczy przybrały złowrogiej barwy. Jeszcze przez jakiś czas obserwował posiadłość po czym odjechał z piskiem opon.

~*~*~

Warszawa, późny wieczór…

Michael stał na chodniku przed blokiem paląc papierosa. Oparł się o betonową ściankę od wejścia do klatki schodowej i spojrzał się nostalgicznie na już całkowicie granatowe niebo. Pomimo wszystko miał z tym miejscem dobre wspomnienia… Myśli popłynęły do Juli… Dobrze pamiętał ich pierwsze, dłuższe spotkanie w tych samych okolicach. Beztroskie rozmowy, śmiech ale też natłok bezmyślnych błędów. Aczkolwiek mało co z tego żałował. Nareszcie dzięki jej osobie odetchnął z ulgą, możliwe że dzięki niej uświadomił sobie swoją wewnętrzną siłę do walki o miłość życia. Doskonale też zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo zranił Julię. Nie był z nią fair, zaprosił na koncert, wysyłał dwuznaczne sygnały, dzwonił, nachodził … a teraz od tak po prostu mu przeszło. Sam tego nie potrafił zrozumieć, ale wiedział, że nie chce jej skrzywdzić tym bardziej wykorzystać. Owszem, chciał by była częścią jego życia, pożądał jej, ale zdecydowanie to nie można było nazwać miłością. Miał nadzieję, że kiedyś i ona to zrozumie i mu wybaczy… Przymknął oczy. Tak bardzo chciał ją spotkać, porozmawiać. Przy niej mógł być po prostu sobą…

Usłyszał kroki, które dość szybko stawały się coraz głośniejsze. Spojrzał przed siebie i zamarł bez ruchu. Szła z rozmachem, niezdarnie, z opuszczoną głową i skrzyżowanymi rękoma na piersiach. Uśmiechnął się przypominając sobie podobną sytuację z ich spotkania… Bez namysłu zaszedł jej drogę.

– Julia… – tylko tyle zdołał z siebie wydusić.

– Michael … – gwałtownie uniosła głowę, z zaskoczenia cofnęła się kilka kroków. – Co ty tu robisz? – Zapytała zduszonym tonem.

– Wpadłem w odwiedziny do mojej starej znajomej – wyjaśnił uśmiechając się życzliwie.

– No jasne. Mogłam się domyśleć – zasyczała wściekle poprawiając grzywkę na czole. Próbowała wyminąć rozmówcę i wejść do klatki.

– Oj przestań, zaczekaj – chwycił ją delikatnie lecz bardzo pewnie za ramię. – To nie jest tak jak myślisz… Ona ma z 80 lat – roześmiał się rozbawiony. – To babcia mojej żony… Pomagam jej – wytłumaczył już poważniejszym tonem.

– Ojej, jaki ty szlachetny – wykpiła go.

– Hej… znasz mnie już chyba na tyle dobrze, że wiesz kiedy mówię prawdę – odparł z wyrzutem.

– Nie bądź głupi? Ile my się znamy? Spotkaliśmy się zaledwie kilka razy. Poza tym, ty masz tyle różnych twarzy , że sama już nie wiem kim jesteś… Michael? Patrick? A może Paddy? Nie wiem jaki jesteś naprawdę i kiedy jesteś sobą, a kiedy stajesz się bezduszną maszyną do zarabiania pieniędzy – rozłożyła bezradnie ręce.

– Chodź, przejdziemy się – pociągnął ją za rękę. Ona jedynie westchnęła i nie protestując poszła z nim.

Spacerowali bez słowa wśród nocnych, hałaśliwych warszawskich ulic. Zdawali się być zupełnie nieświadomi co się wokół nich dzieje. Cisza nie była przeszkodą by chłonąc każdą sekundę z tego spotkania. Energia, która rozprzestrzeniała się dookoła pozwalała naładować baterie i uwierzyć w lepsze jutro..

Nie wiedząc kiedy doszli do brzegu Wisły. Michael puścił dłoń Juli, którą do tej pory trzymał kurczowo ze strachu nie wiedząc przed czym. Wciągnął głęboko powietrze do płuc.

– Po co to robisz? – Julia postanowiła się odezwać.

– Ale co? – Michael spytał się jakby nigdy nic patrząc się bez celu przed siebie.

– Znowu się zjawiasz. Porywasz mnie na jakiś głupi, milczący spacer. A zaraz kolejny raz mnie zranisz… Michael, ja już tego nie chcę – odparła z żalem.

– Paddy… – rzucił bezwładnie. – Prywatnie jestem Paddym, zawodowo Michaelem.

– Masz rozdwojenie jaźni? – Zirytowała się. – Czy to jest normalne? – Popukała się palcem po czole.

– Tak jest łatwiej – westchnął ciężko, chowając dłonie do kieszeni spodni.

– Już nic z tego nie rozumiem – parsknęła niezadowolona.

– Oj bo ty myślisz, że będąc sławnym życie jest banalnie proste … że ty decydujesz o wszystkim – zagotował się. – A to wcale tak pięknie nie wyglada… Od dziecka żyję w świecie show-biznesu i fleszy. Uwierz mi, ten świat rządzi się swoimi prawami i albo w to wchodzisz cała albo jesteś nikim. Oni są bezwzględni. Potrafią zniszczyć życie bez mrugnięcia okiem… Myślisz, że chciałem być taki? – Spojrzał się z wyrzutem na Julię. – Wiele lat zajęło mi by nauczyć się zasad tej podłej gry. A i tak mimo, że robiłem co mi kazali, to oni chcieli więcej i więcej… Tym samym, straciłem wszystko… przyjaciół, rodzinę, miłość, żonę, dziecko – zadrżał mu głos. – Wiesz jak to jest udawać kogoś, kim się nie jest? Kawaler do wzięcia pomimo, że wtedy de facto byłem szczęśliwym mężem i ojcem…. Ty lubisz być w centrum uwagi więc pewnie wiesz kim są paparazzi – warknął. – Zabiłem przez nich dziecko, a po kilku dniach zmusili mnie bym wyszedł na scenę i zgrywał głupka, jakby nigdy nic się nie stało – przeczesał nerwowo włosy. – Właśnie wtedy moje życie się skończyło… Przegrałem, rujnując wszystko, ale najgorsze w tym jest to, że tam też zgubiłem swoją tożsamość, a może i godność… Po latach, myślałem, że wyszedłem na prostą… Próbowałem swoich sił w różnych pracach, łącznie z byciem pomocnikiem na budowie. Jednak nigdzie nie zagorzałem zbyt długo miejsca więc sytuacja zmusiła mnie by wrócić do tego syfu z którego kiedyś uciekłem. Czuję się jak sprzedajna dziwka! – Zacisnął usta z bólem. – A w tym wszystkim jestem zupełnie sam! – Wrzasnął z rozpaczą. – Boże, jak ja nienawidzę tego bagna – przykucnął nad brzegiem rzeki i schował twarz w dłonie. – Gdyby nie Manuela, nie byłoby mnie tutaj. Może i stałoby się lepiej bo i tak jestem sam jak palec, nierozumiany, niedoceniany i zapomniany przez wszystkich. Jestem nikim… Nawet kobieta, którą kocham nie chce mi powiedzieć czy jestem ojcem jej dziecka…

Zapadła niekomfortowa cisza, a Julię słowa te zmroziły. To przecież niemożliwe by mówił o Jadzi. Kochał jej przyjaciółkę? Może dlatego ją odtrącił i przestał kontaktować się z Jadzią, a ta jego gadka o byłej żonie była po prostu kiepską wymówką. Jej serce kuło niemiłosiernie, a łzy wypełniały kanaliki, a ona musiała być przecież twarda. Wiedziała, że zrobi wszystko by pomóc przyjaciółce nawet wbrew swoim prawdziwym uczuciom.

– Może gdzieś tam naprawdę czeka na ciebie twoje dziecko – przykucnęła obok mężczyzny i odsunęła rękę z jego twarzy, czule gładząc go po policzku.

– Ja w to też wierzę – nie wytrzymał, rozpłakał się. – Zaraz mnie pewnie wykpisz i uznasz mnie za mięczaka – wymusił uśmiech szlochając.

– Nie mam nastroju do pstryczków. Poza tym uważam, że płacz nie jest oznaką słabości lecz ogromnej siły wewnętrznej bo wyłącznie silne osoby nie wstydzą się pokazywać łez – Julia przetarła delikatnie kciukiem mokry skrawek jego skóry.

– Dlatego tak bardzo garnąłem się do ciebie… Wbrew pozorom jesteśmy bardzo podobni do siebie – wtulił się w jej włosy.

– Bratnie dusze… – stwierdziła posępnie Julia.

Dodaj komentarz