19. GLORY, GLORY HALLELUJAH

do 19 — kopia

Julia otworzyła niechętnie jedno oko. Szarość poranka nie dodawała jej chęci do wstania z łóżka. Naciągnęła kołdrę na siebie, było okropnie chłodno. Pomimo to, czuła się wyspana. Od dawna tak dobrze nie spała, bo wiadomo, że najlepiej jest zawsze w domu. Tak, w końcu mogła powiedzieć, że ma prawdziwy dom i rodzinę. Co prawda masakrycznie wkurzającego brata, ale nie potrafiła już wyobrazić sobie innego życia.

Z kuchni słychać było brzdękot porcelanowych kubków. Adam jak zwykle, przed wyjściem do pracy, gospodarzył w najlepsze. Oczywiście, dzień nie mógł rozpocząć się bez radia… Usłyszała nagłe podgłośnienie muzyki.

No jeszcze nie, nikt nie obudzi mnie

właśnie przychodzi najlepszy sen

już jestem w środku genialnie cicho jest

telefon dzwoni a może go zjeść

na dworze zima jak nie to leje deszcz

naciągnę kołdrę tak lepie to wiem

tu żar tropików i o czymś jeszcze śnię

wstań jeśli musisz bo ja chyba nie

I do południa budzikom śmierć

a po północy niech dzwoni kto chce

rano trzeba wstać, rano to jest

tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie

[…]

Momentalnie poderwała się z łóżka… Co za okropieństwo – pomyślała kręcąc głową z dezaprobatą. Narzuciła na siebie szary, rozciągnięty kardigan. Przygładziła rękoma włosy i wyszła z pokoju. Wchodząc do kuchni uśmiechnęła się. Całe wnętrze było wypełnione aromatem świeżo zaparzonej kawy. Podeszła do brata, który walczył z patelnią.

– Dzień dobry – powitała go cmoknięciem w policzek.

– O hej. Już wstałaś? – Spojrzał przyjaźnie na siostrę.

– Dawno już tak dobrze nie spałam – przeciągając się usiadła na krześle przy stole i nalała do kubka z dzbanka dopiero co zaparzoną kawę. – Kocham ten zapach – napawała się błogą wonią czarnej cieczy.

– Cieszę się, że tu jesteś – powiedział z ulgą.

– W sumie ja też – uśmiechnęła się smutno i po chwili dodała – Szkoda tylko, że kosztem dziecka.

– Sorry, naleśników to już chyba, tego ranka, się nie doczekamy – Adam wyrzucił zawartość z patelni do kosza, wrzucił patelnie do zlewu i usiadł obok siostry. – Nie jestem dobry w te wszystkie psychologiczne gadki, ale każda sytuacja, czy problem, nie jest tylko w kolorze białym lub czarnym… jest tam wiele odcieni szarości – spojrzał wyrozumiale.

– Nie chcę o tym rozmawiać, przynajmniej nie dzisiaj… a tak w ogóle to spóźnisz się do pracy – westchnęła.

– Mam jeszcze chwilę – spojrzał na zegarek by się upewnić.

– Nie ma co wiele mówić na ten temat – przymknęłam oczy. – Nie chcę z brudnymi buciorami włazić w życie Blanki. Pablo zapewne zrobi z niej kartę przetargową, tylko po to by mnie zmusić do powrotu do dawnego życia…. Ja nie chcę, za dużo złego mnie tam spotkało. Ponadto pod jego wpływem staję się zupełnie inną osobą… Będzie lepiej dla wszystkich jak zostanie tak, jak jest teraz – dodała próbując zachować pewność siebie.

– Kochasz go? – Zapytał.

– Adam, proszę – jęknęła.

– Ok, ok… – uniósł ręce w geście kapitulacji tematu. – Wiesz może czy Jadzia spotyka się z kimś ostatnio? – Zawiesił wzrok na towarzyszce.

– A co ty taki zainteresowany? – Odgryzła się.

– Spotkałem Basię, a ona złożyła mi gratulację, a ja zupełnie nie wiem czego … – urwał, czując się zażenowany.

– Z tego co mi wiadomo, od czasu rozstania się z Fabianem, jest sama…

– Nie wiem kto, ale rozsiewa plotki, że Jadzia… że my będziemy mieli dziecko – zacisnął zęby.

– Olej to – wzruszyła ramionami.

– Nie… bo to nie jest prawda… bo ja … – urwał i uderzył rękoma w stół.

– No nie wściekaj się tak… Dobra, pogadam z nią – przytaknęła.

Dzięki … – mruknął, chwycił w pośpiechu plecak i wyszedł z mieszkania bez pożegnania.

~*~*~

Dortmund, około 10 rano…

– No witaj mój gwiazdorze! – Powitała radośnie brata.

– Taaa… ze mnie taki gwiazdor, jak z koziej dupy trąbka – zarechotał wpuszczając kobietę do środka.

– No nie bądź tak, fałszywie, skromny – przewróciła oczami wchodząc do kuchni. – Znowu o was głośno. Wywiady, płaty, nagrody … – zaczęła wymieniać.

– Po pierwsze, nie „o was” lecz „o nas” – poprawił siostrę, podszedł do blatu kuchennego i włączył ekspres.

– Oj  nie mój drogi, mnie w to nie mieszaj! – Zaprotestowała stanowczo.

– Jesteś naszą siostrą – uśmiechnął się do niej łagodnie stawiając na stole kubek z kawą, po czym oparł się tyłem o blat kuchenny.

– Doskonale wiesz, że to całe Kelly Family nigdy nie miało nic wspólnego z rodziną – prychnęła. – Czysty zysk dla wszystkich prócz nas – dodała jakby z żalem.

– Ale były i dobre chwile – zauważył Jimmy. – Poznaliśmy wiele osób, to nas zmieniło.

– Ale czy aby na lepsze? – zapytawszy spojrzała się na brata.

– Życie zmienia człowieka, niezależnie od okoliczności – odwrócił się plecami do siostry i zaczął nerwowo ścierać okruchy z drewnianej deski. Nie lubił takich dyskusji. – Nie było idealnie… Lecz wreszcie nikt z nas nie musiał martwić się za co zapłaci rachunki lub za co kupi się jedzenie. W końcu do czegoś doszliśmy, byliśmy kimś, a nie żebrakami… – starał się kontrolować emocje.

– W branży zawsze byliśmy odmieńcami… – przypomniała Barby. – Jimmy, po co ci wracać do tego? Masz rodzinę, wiedzie ci się całkiem dobrze – usilnie próbowała zrozumieć decyzję i jego zaangażowanie.

– Tęskniłem za tym … – odpowiedział bardziej na odczepnego.

– Za czym? Za fanatyczkami stojącymi przed hotelami lub bramą wjazdową do domu? Za paparazzi, którzy zniszczyli życie twojego brata, a zaznaczam to było lata po kellymani!? Czy za konkurowaniem z rodzeństwem? – Uniosła głos. – Nie gadaj bzdur! To ty zawsze buntowałeś się. Chciałeś wolności, ciszy, spokoju. Nie pełnych hal przesyconych histerią. Brakowało ci zwykłych ulicznych koncertów. Nawet nie wróciłeś na Stille Nacht, a miałeś tam być – zauważyła Barby.

– Nie wróciłem z wiadomych przyczyn – burknął. – Barby, to tylko kilka koncertów. Szybki zysk – stwierdził.

– Czyli mam rozumieć, że gdyby Paddy wrócił do Kelly Family, to ciebie nie byłoby w tym składzie?

– Nikt mi nie będzie mówić gdzie mam iść, jak śpiewać i kiedy się uśmiechać – syknął.

– Chcesz udowodnić wszystkim, że to ty teraz będziesz numerem jeden w zespole? Chcesz udowodnić Paddy’emu, że będziesz tak samo rozchwytywany jak on – zadrwiła. – Tak w zastępstwie za niego w zespole i prywatnie – dodała z przekąsem.

– Nie muszę nikomu dorównywać, a już na pewno nie jemu – rzucił wściekły szmatę i zaczął szorować zaschniętą patelnię, która była w zlewie.

– To w takim razie dlaczego, na siłę, zastępujesz ojca nieswojemu dziecku? – Barby zdawała sobie doskonale z tego sprawę, że rani Jimmy’ego, ale on musiał wreszcie przejrzeć na oczy, zanim będzie za późno.

– Czemu jesteś taka podła? – Wysyczał przez zaciśnięte zęby. Był rozwścieczony.

– Mówię to, czego inni nie mają odwagi powiedzieć ci w twarz – podniosła się z krzesła.

– Pomagam Stefani, nic więcej … Ktoś musiał, skoro nikt inny nie poczuwał się do tego obowiązku – rzucił patelnię w zlew.

– Powiedz mu prawdę. On ma prawo wiedzieć, był bardzo dobrym ojcem. Może nawet lepszym od ciebie… Ma prawo do szczęścia – spojrzała się na brata.

– Nie przyłożę palca do tego – wycedził.

– Na Boga, Jimmy! Żyjesz w iluzji. Wmawiasz sobie, że jesteś szczęśliwy bo kręcisz się wokół Stefani. Kreujesz się na jej partnera życiowego, wszyscy ci to mówią. Przez to wszystko tak naprawdę wpędzasz siebie w obłęd. Jimmy to jakaś paranoja! A to co wyprawiasz z moją przyjaciółką przekracza wszelkie granice rozsądku i tym samym to już podchodzi pod stalking. Opanuj się proszę póki nie jest jeszcze za późno, potem już tego nie zdołasz odkręcić – naciskała na mężczyznę.

– Z tego co mi wiadomo to naszej rodzinie na razie mamy tylko jedną obłąkaną – odparł z ironią. – Ty z twoim braciszkiem jesteście stałymi bywalcami domów dla stukniętych. Zresztą jesteście siebie warci więc co się mam dziwić – zaśmiał się z satysfakcją.

– Nie rusza mnie to – odrzekła Barby. – Ale jedno mogę ci obiecać, zrobię wszystko by wyrwać Stefanię z twoich łapsk. Dla twojej wiedzy przypominam, że już raz mi się to udało i teraz też tak będzie, ale efekt końcowy będzie jeszcze lepszy, z happy endem dla osób, które tak bardzo skrzywdziłeś. – Zadarła głowę i wyszła bez pożegnania.

– Niech cię szlag, cwelu jeden! – Zrzucił wszystkie naczynia z kuchennego blatu. Rozległ się potężny huk pobitego szkła, a on bezsilnie opadł na podłogę, podkurczył nogi, a głowę schował w rękach.

Bał się tego co nieuniknione. Nie zniósł by świadomości, że Adele jest blisko Paddy’ego i że stają się co raz bardziej bliscy sobie…. Tym samym straci ją i Stefanię. Jego brat znowu odbierze mu miłość.

– A gdy to się stanie, zadbam o to by nikt już mnie nie odratował – szepnął drżącym głosem.

~*~*~

Było już po 17, gdy Michael po raz kolejny spojrzał na zegarek.

Całe to przesłuchanie okazało się jedną, wielką klapą. Zjawiły się same beztalencia lub bezzębne, na dodatek sepleniące bachory. Miał dość…

– To co, chyba kończymy. Raczej już nikt nie przyjdzie… – Joelle zaproponowała widząc nietęgą minę męża.

– Skoro jest ustalone, że do godziny 18, to siadaj na dupę i siedź – warknął. – Ja idę się odlać – wyszedł z małej, zatęchłej salki katechetycznej. Zszedł po schodach na parter. Wszedł do łazienki trzaskając za sobą drzwiami. Podszedł do sedesu i skrzywił się na sam widok, nienawidził korzystać z cudzej toalety.

Zaczął nucić pod nosem, pierwszą lepszą piosenkę, która przyszła mu do głowy. To zawsze ułatwiało mu załatwienie swoich potrzeb.

Go, tell it on the mountain

Over the hills and everywhere

Go, tell it on the mountain

That Jesus Christ is born

[…]

Przytupując rytmicznie nogą spuścił wodę, poprawił spodnie i nadal śpiewając podszedł do umywalki i przemył dłonie.

Wyszedł na zewnątrz, musiał przewietrzyć myśli. Zapalił papierosa i zaciągnął się nim głęboko… Czuł się rozczarowany, może nawet rozżalony. Liczył na to, że ona pojawi się, że przyjdzie i zaśpiewa. Aczkolwiek to niedorzeczne mieć jakiekolwiek pretensje czy oczekiwania względem obcego dziecka. Nie miał pojęcia dlaczego tak bardzo mu zależy na tej dziewczynce i czemu chce mieć ją blisko siebie. Gdy ją zobaczył, gdy z nią rozmawiał, czuł się zupełnie inaczej niż na co dzień. Ostatnio czuł się podobnie 15 lat temu, będąc ojcem…. Tak bardzo na nią czekał, a ona nie przyszła. Kopnął ze złości kamień.

Niedaleko dostrzegł zbierającą się grupkę osób, która najwyraźniej coś obserwowała z zainteresowaniem. Wytężył wszystkie zmysły. Słuch sprawił, że bez większego trudu rozpoznał dobrze mu znaną melodię i ten głos. Wyrzucił w bok niedogaszonego papierosa i pośpiesznie udał się w kierunku skąd dobiegała muzyka. Stanął niepostrzeżenie gdzieś w ostatnim rzędzie.

Widział ją. Śpiewała i grała na gitarze . Podczas śpiewania zdawała się być taka wolna, jakby od urodzenia była związana z muzyką. Radosna uśmiechnięta… Na ten widok uśmiechnął się smutno sam do siebie. Jej rodzice są pewnie z niej dumni – pomyślał, mając gdzieś z tyłu głowy świadomość tego, że jemu nigdy nie będzie dane zobaczyć występu córki.

[…]

En el portal de belen

Hacen lumbre los pastores

Para calentar al nino

Que a nacido entre las flores

Pero mira como beben

Los peces en el rio

Pero mira como beben

Por ver a dios nacido

Beben y beben y vuelven a beber

Los peces en el rio

Por ver a dios nacer

Cuando paso por tu puerta

Tu madre me llamo feo

Y otra vez que me lo llame

Saco la picha y la meo

Pero mira como beben

Los peces en el rio

Pero mira como beben

Por ver a dios nacido

Beben y beben y vuelven a beber

Los peces en el rio

Por ver a dios nacer

[…]

Gdy skończyła wszyscy nagrodzili ją gromkimi brawami. Michael był z niej dumny, tak po prostu jakby był dumny ze swojego dziecka.

Dopiero po chwili dostrzegł, że obok brunetki stoi jeszcze jedna dziewczynka, grająca wcześniej na bębnie…

– Aimee? A co ty tu robisz, obok Patty? – Szepnął sam do siebie. Dziewczynki sprawiały wrażenie jakby znały się od zawsze.

– Zaśpiewajcie coś jeszcze… – zachęcał staruszek stojący najbliżej nastolatek.

– Ale powinnyśmy już iść – odparła nieśmiało Aimee.

– Ale chociaż jeszcze tylko jedną – prosił nadal schorowany staruszek.

– Nie zdążyłam poznać swojego dziadka więc specjalnie dla pana zaśpiewamy – zareagowała od razu towarzyszka.

– Oj kochanie. Gdybym miał taką wnusię jak ty, to bym Bogu na kolanach dziękował… Niech cię Bóg chroni drogie dziecko. Będę modlił się za ciebie – łysy dziadek podszedł i przytulił brunetkę.

– Dziękuję – odrzekła beznamiętnie wymuszając uśmiech.

Aimee nieśmiało, cicho i spokojnie zaczęła śpiewać – Go, tell it on the mountain

Over the hills and everywhere

Go, tell it on the mountain

That Jesus Christ is born

Go, tell it on the mountain

Over the hills and everywhere

Go, tell it on the mountain

That Jesus Christ is born – Wtrąciła mocniej brunetka. Dynamika, siła i ta swoboda w głosie. Podczas śpiewania przytupywała rytmicznie stopą i bujała się z gitarą. Tak bardzo charakterystyczne ruchy. Michael uśmiechnął się pod nosem. Widział jak mała dobrze się bawi, jak szybko zyskuje przychylność publiczności. Z zachowania przypominała młodą Kathy, może Patricię, tylko zajeżdżała głosem chwilami jak Jimmy. Skrzywił się na tę myśl. Ponownie rozległy się oklaski. Przecisnął się przez coraz większy tłum.

– Cześć dziewczyny, właśnie was szukałem – powitał je z otwartymi ramionami.

– Nas? – Zapytała zszokowana Aimee.

– No tak… pospieszcie się, mamy mało czasu – wyszczerzył się. – Cieszę się, że jesteś – zwrócił się poważniejszym już tonem do brunetki, która w tej samej chwili nerwowo przełknęła ślinę.

– Wy się znacie? – Zapytała z niedowierzaniem Aimee.

– Przypadkiem… Ten pan pomógł mi wstać jak upadłam na rolkach – odchrząknęła uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

– Aha… – Aimee jakby odetchnęła z ulgą. – To jest mój wujek, Paddy. A to moja koleżanka z klasy, Adele – jakby nigdy nic przedstawiła ich sobie.

– Z klasy… Fajnie – uśmiechnął się tajemniczo. – To dlatego tak ładnie śpiewasz – ciągnął nadal przypatrując się Adele.

– Ja chyba jednak pójdę do domu – brunetka starała się wycofać.

– Mowy nie ma. Bez ciebie tego chóru nie będzie – objął ramieniem dziewczyny, które zdążyły jedynie wymienić znaczące spojrzenia.

Weszli do salki katechetycznej.

–  Aimee, ciocia doskonale wie jak dobrze śpiewasz więc jesteś od razu przyjęta. Aczkolwiek pozwól wykazać się swojej koleżance – klasnął ochoczo w dłonie. Aimee spojrzała się przepraszająco na Adele i opuściła salkę zamykając za sobą drzwi.

– Skąd ją wytrzasnąłeś? – Spytała Joelle, zaskoczona całą sytuacją.

– Jest świetna, sama zobaczysz – odpowiedział nie spuszczając wzroku z nastolatki.

– No dobrze… Przedstaw się i powiedz coś o sobie, ale najpierw połóż na biurku zgodę rodziców – Joelle zwróciła się do małej formalnym tonem, a dziewczynka wyjęła w pośpiechu z kieszeni pomiętą kartkę i bez słowa położyła ją na stolik przed Joelle.

– Jesteś niemową? W domu nie nauczono ciebie podstaw kultury? A w ogóle co to jest? Wygląda jak śmieć! – Kobieta teatralnie chwyciła kartkę w dwa palce i zaczęła nią potrząsać z obrzydzeniem.

– Nie przeginaj… – fuknął na żonę.

– Mam najwspanialszą matkę na świecie. Nauczyła mnie wszystkiego, również tego, że nie rozmawia się z idiotami – mała zadarła pyszałkowato głowę, odgryzając się rozmówczyni.

Michael krztusząc się śmiechem złapał do ręki kartkę.

– Adele Patricia Skrzypek – przeczytał i wypuścił głośno powietrze. Pamiętał bardzo dobrze to nazwisko. A jeżeli to ona? Pomyślał z nadzieją. – Twoja mama to Stefania? – Zapytał i spojrzał wyczekująco na dziewczynkę, która zaczęła szybko kręcić przecząco głową.

Serce łomotało jej niemiłosiernie szybko… Skojarzył! A ona, głupia wariatka, nie przewidziała, że będzie pamiętał nazwisko panieńskie jej matki. Przecież to koniec! – Pomyślała. – Jimmy się wścieknie, matka zacznie histeryzować i znowu wrócą do Howth, do miejsca, którego tak bardzo nienawidziła… Wczepiła się palcami w swoje włosy. Pochyliła głowę, a pot zaczął jej kapać z nosa na podłogę… Półgłosem słyszała, że może zacząć śpiewać. Ale nic do niej nie dochodziło, huczało jej w uszach, a w głowie kotłowało się…

– Otwórz do cholery okno! – Wrzasnął do Joelle podbiegając do brunetki.

– Nie przesadzaj, małolata po prostu histeryzuje – kobieta prychnęła, ale widząc wściekły wzrok męża odpuściła i zrobiła to, co jej kazał.

– Adele… Spójrz się na mnie – chwycił dłońmi twarz dziewczynki. – Wszystko jest dobrze. Słyszysz? – Poklepał ją lekko po policzku by odzyskała kontakt. Złapał ją w pół i podszedł do otwartego na oścież okna.

– Głęboki wdech nosem i bardzo długi wydech ustami… – spokojnym tonem instruował brunetkę.

Po chwili odzyskała trochę kolorów na policzkach.

– Lepiej? – Zapytał z troską, a ona jedynie skinęła głową.

– Pewnie wkurzyły cię te nasze głupie gadki – próbował zahaczyć jakikolwiek temat by upewnić się, że doszła do siebie.

– Zapomniałam tekstu – powiedziała z trudem, łapczywie nabierając powietrza. Musiała odpowiedzieć cokolwiek, by nie zorientował się co tak naprawdę było prawdziwym powodem jej paniki.

– Dziewczyno wyluzuj… ile to ja razy zapomniałem swoich tekstów – zaśmiał się. – Zobaczysz sama, że jak będziesz występować częściej przed publicznością, to stres czy też trema same znikną z czasem – pogładził ją po ramieniu chcąc dodać jej otuchy.

Przymknęła oczy, krew zabuzowała. Jak on mógł porównać ją do jakiegoś początkującego dzieciaka?! Słyszał przecież, że chodzi do kasy z Aimee więc powinien zdawać sobie doskonale z tego sprawę, że amatorów tam nie przyjmują…

– Słucham? – Zareagowała oburzona. – Dla pana wiadomości, to ja na swoim koncie, jak do tej pory, mam ponad 100 konkursów, w tym ogólnokrajowe jak i zagraniczne. Większość wygrana, a reszta w czołowej dziesiątce najlepszych. Więc taka byle jaka prowizorka jak ta dzisiejsza jest dla mnie bez znaczenia. Po prostu była to chwilowa niedyspozycja – spojrzałam mu w oczy. Miały taki sam odcień i blask, nawet spojrzenie było tak złudnie podobne do jego. Wbił wzrok w podłogę.

– Przepraszam. Nie chciałem cię urazić. Możemy przełożyć tą amatorszczyznę na inny dzień – mrugnął do niej, zaimponowała mu zadziornością.

– Nie – gwałtownie potrząsnęła głową. – Jestem perfekcjonistką i profesjonalistką w każdym calu – wyprężyła się dumnie. – To idziemy kończyć ten marny epizod? – Spytała się mężczyzny patrząc gdzieś daleko przed siebie. Ściągnęła gumkę, która podtrzymywała niedbale zapięty koczek, a niesforne fale spadły przykrywając jej twarz. – Ale ta sala jest beznadziejna, Zero akustyki – wskazała palcem po ścianach. – Potrzebuję przestrzeni i klawiszy… Reszta się jakoś da – zaczęła stawiać swoje wymagania, jak prawdziwa diva.

– Wszystko da się załatwić… – odparł po dłuższej chwili Michael. – To co? Nie ma co marnować czasu! – Klasnął ochoczo w dłonie i wyszli z salki. Pod drogą zabrali ze sobą Aimee. Weszli do kościoła i podeszli w okolice ołtarzu.

– Tu będzie dobra akustyka – wyszczerzył zęby na widok zaskoczonej miny Adele.

– Ok… ty bierz bęben , ja tamburyn… Ty stajesz po mojej prawej stronie. Zaczynasz śpiewać pierwszą zwrotkę, spokojnie. Wtedy ja wchodzę mocniej, a potem to już lecimy petardą – brunetka zaczęła wydawać rozporządzenia. Od razu widoczne było to, że zna się na rzeczy.

– Kurde… klawisze – skrzywiła się drapiąc się po głowie, myśląc o czymś bardzo intensywnie. – To może pan nam pomoże i zagra – bardziej to oznajmiła niż zapytała.

– Naturalnie… – podrapał się po skroni.

– Ale wujek, tak z przytupem jak ciotka Kathy – zarechotała Aimee.

– Zrobię wszystko co w mojej mocy – zaśmiał się rozbawiony.

– Pan sobie pogra, ja się witam, a wtedy wchodzi już Aimee – wyjaśniła dziewczyna.

Michael przytaknął. Był pod wielkim wrażeniem jej charyzmy. W duchu zastanawiał się sam, jak wyjdzie ten spontaniczny występ w rzeczywistości.

Zgodnie z ustaleniami usiadł, na dość niewygodnym krześle i zaczął grać na pianinie pierwsze nuty „Glory, Glory Hallelujah”.

Adele wybiegła na środek i chwyciła za mikrofon.

– Elo mordy! – Krzyknęła do siedzących w ławkach staruszków, którzy z wrażenia aż podskoczyli na swoich miejscach. – Mam nadzieję, że macie się dobrze i nikt nie przycina komara! Hello, tu się chodzi modlić, a nie kurde spać. To się kurde teraz pomodlimy, ale po mojemu! Co wy na to? Będzie moc! Niech ten tam u góry z wrażenia aż spadnie ze stołka – starsi coraz bardziej wytrzeszczali oczy, Joelle zakryła usta dłońmi z przerażenia, a Michael płakał ze śmiechu. – Johnny Bravo zapodaje właśnie odpowiednie bity… No to dawaj siostro! Jedziemy z tym koksem – podbiegła do Aimee, która z automatu zaczęła śpiewać.

[…]

John Brown’s body lies a mould‘ring in the grave

But his soul goes marchin’ on

Glory, glory hallelujah

Glory, glory hallelujah

Glory, glory hallelujah

But his soul goes marchin’ on

John Brown died that the slave might be free

John Brown died that the slave might be free – Adele weszła tak jak mówiłqa, mocno z przytupem.

Śpiewały razem, równo i bardzo głośno. Wymieniały się w wersach w odpowiednich momentach. Aimee grała na bębnie, Adele na tamburynie. Z każdą nutą dawały coraz bardziej ponieść się muzyce… Podskakiwały, zaczęły tańczyć jakiś poplątany taniec, ani to irlandzki, ni to niemiecki ze starych szlagierów, nie był to nawet rytualny taniec plemion z dalekiej Amazonii.

Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki piosenki, Adele przybrała pozę a’la Freddie Mercury (w polskiej wersji byłby to zdecydowanie Sławomir). Trąciła łokciem Aimee szepcząc – Tak to się kurde robi w mistrzowskim stylu – i obie buchnęły śmiechem.

Na moment zapadła przerażająca cisza jednakże po dłuższej chwili staruszek z ostatnich rzędów wstał z trudem ze swojego miejsca, niemrawo prostując sylwetkę zaczął wolno lecz z entuzjazmem klaskać w dłonie po czym inni mu zawtórowali. Dziewczyny odetchnęły z ulgą. Michael również dumnie bił brawo, zdawał się być w siódmym niebie.

– Oj synu, synu… ta niewiasta to prawdziwa iskra boża, ale popracuj nad elokwencją w jej wypowiedziach, bo ten u góry z pewnością spadł z krzesła – westchnął rozbawiony ojciec Mateusz. – Dobra robota… – poklepał Michaela po ramieniu i odszedł.

– Dziewczyny byłyście fenomenalne… To było rewelacyjne, wow – Michael uściskał nastolatki z zachwytem. – Jestem z was niezmiernie dumny – spojrzał się z uznaniem na Adele, która momentalnie uciekła gdzieś w bok.

– Czy ja wiem… było tak sobie – wzruszyła ramionami nie patrząc na mężczyznę.

– To zbierajcie się, odwiozę was do domu – zaproponował.

– Nie, nie, nie… damy sobie radę – równocześnie zaprotestowały.

– Nie kłopocz się wujku. My i tak mamy coś do załatwienia pod drogą, a na ciebie już ktoś czeka… – Aimee skinęła głową w kierunku Joelle.

– Wkurzona zołza – dopowiedziała z przekąsem Adele.

– Słyszałem… – spojrzał karcąco na dziewczynę. – No dobrze. W takim razie dziękuję wam za to, że jednak przyszłyście. Słuchanie was było dla mnie przyjemnością. Na numer podany w zgłoszeniu otrzymacie informacje o godzinach i cały plan prób… No to cześć dziewczyny – uścisnął im dłonie, mogłoby się zdawać, że dłoń Adele przytrzymał dłużej. Wysunęła palce z uścisku po czym nastolatki, nie odzywając się do siebie, pośpiesznie opuściły teren parafii.

~*~*~

Była godzina 19 kiedy Julia zaparkowała samochód, pożyczony od Rafała, na parkingu przed blokiem w którym wspólnie z Jadzią, Arek wynajmował mieszkanie.

Wbiegła po schodach i natarczywie zaczęła pukać do drzwi. Nachalność w tym przypadku była opłacalna, Jadzia otworzyła z niezbyt sympatycznym wyrazem twarzy.

– Mówiłam przecież, że jestem chora. Mam grypę żołądkową i nie chcę zarazić ciebie tym paskustwem – wymamrotała ruda zostawiając Julię stojąca w progu mieszkania.

– Tym to raczej nie zdołasz mnie zarazić – przyjaciółka zamknęła drzwi za sobą i stanęła w przejściu do łazienki. – Szykuj na godzinę 20 mam umówione dla ciebie ginekologa – dodała łagodnym tonem.

– Dla mnie? Niby po co? – Parsknęła z zażenowaniem Jadzia.

– Nie zaprzeczaj tylko powiedz mi lepiej czy myślałaś już czy powiesz o tym Fabianowi? To, że jesteś z nim w ciąży – zapytała się brunetka.

– Jak sama nie wiem czy to jego dziecko – Jadzia zaczęła głośno szlochać.

– Kurde… faktycznie – Julia zacisnęła mocno powieki. Czuła się jakby dostała obuchem w łeb. Odchylała głowę i wypuściła głośno powietrze. – Ok, spokojnie… Zastanów się kiedy byłaś z nim, a kiedy ostatnio spałaś z Fabianem… Może chociaż to coś ułatwi – rozłożyła bezradnie ręce.

– Z Paddym byłam jakoś na początku lipca. Z Fabianem początek, albo połowa czerwca, bo on potem wyjechał – zaczęła w popłochu tłumaczyć się ruda.

– To jak będzie 13 tydzień lub więcej, to Fabian. Natomiast 10 lub okolice tego tygodnia wtedy będzie … – zamilkła.

– To wtedy będzie Paddy – dopowiedziała Jadzia. – Oj Julia, tak bardzo cię przepraszam! Ja wiem, że ty do niego czujesz coś więcej… Boże, ja sobie tego nie wyobrażam – zapłakiwała się w głos.

– Hej, spokojnie. Mną się nie przejmuj. Nawet gdyby okazało się, że to jego dziecko, to byłoby jeszcze lepiej dla ciebie. On wcale nie jest taki na jakiego się kreuje – brunetka z trudem powstrzymywała łzy.

– Przecież od Turnov on w ogóle się nie odzywa… co ja mam niby zrobić? Mam napisać do niego prywatną wiadomość na jego oficjalnym profilu, coś w stylu „hej, jesteś potencjalnym ojcem mojego dziecka” – zakpiła.

– Jego mina w tym momencie byłaby bezcenna – musiała w jakiś sposób rozweselić przyjaciółkę, nawet gdy jej samej nie za bardzo było do śmiechu. – W końcu doczekałby się swojego potomka!

– Mi nie jest do śmiechu – wykrzywiła się złośliwie Jadzia.

– Ciekawe jakie imię dałby swojemu synowi? Michael Patrick Junior? A może Jezus? – Julia zanosiła się od śmiechu.

– Ty i ten twój czarny humor – kobieta pomimo wszystko również się roześmiała.

– Już wiem! Marcelino – klepnęło rudą w ramię.

– Czemu akurat tak? – Zdziwiła się.

– No to ten… Marcelino, chleb i wino – buchnęła potężnym śmiechem.

– Oj wypraszam sobie! Mój syn nie będzie żadnym piekarzem ani żulem -Jadzia próbowała zachować powagę.

Pół godziny później siedziały już przed gabinetem lekarskim.

– Tak bardzo się boję – ruda oddychała głośno z przerażenia.

– Będzie dobrze. Ze wszystkim sobie poradzimy. A ja nie pozwolę ci popełnić moich błędów… A tak w ogóle to miej w dupie kto jest jego ojcem. Jest przecież mnóstwo kobiet, które same wychowują swoje dzieci i radzą sobie znakomicie. Tym bardziej ty dasz sobie radę! Pamiętaj o tym m, że nie jesteś sama , masz nas – Julia chwyciła przyjaciółkę za dłoń.

– Jadwiga Stopa… – wywołała kobietę położna. – Zapraszam do gabinetu.

W gabinecie Jadzia odpowiadała nerwowo na wszystkie pytania lekarza. Podczas badania czekała w napięciu niczym skazaniec na swój wyrok.

– Pani Jadwigo, proszę się rozluźnić i uspokoić… Stres nie jest wskazany dziecku – lekarz uśmiechnął się pobłażliwie.

– Słucham? – Wykrztusiła zszokowana.

– Jest pani w ciąży… Moje gratulacje – odpowiedział spokojnie.

– Który tydzień? – Spytała drżącym głosem.

– Wszystko przebiega dobrze, płód rozwija się prawidłowo… Wygląda to na 10 tydzień – odparł po chwili.

– Boże… – zakryła oczy i buchnęła płaczem. Sama nie do końca wiedziała czy bardziej z przerażenia, a może jednak z radości.

2 myśli w temacie “19. GLORY, GLORY HALLELUJAH

Dodaj komentarz